To koronny dowód tego, że w Polsce może powstać udany film rozrywkowy, będący wielkim widowiskiem i intelektualnym wyzwaniem. Nic tutaj nie jest poważne, zasadą jest gra z konwencją. Można zaryzykować twierdzenie, że Has staje się prekursorem kinowego postmodernizmu (jak blisko stąd do Lyncha, Greenawaya, Jarmuscha!...).
Konwencja filmowego żartu, anty-superprodukcji nie przekreśla autorskiej staranności. Scenariusz wysnuty z kilku wątków powieści Potockiego jest po prostu arcydziełem. Imaginacyjna Hiszpania, tak „hiszpańska”, jak tylko to możliwe, powstała dzięki świetnym kostiumom, barokowym dekoracjom, a przede wszystkim pracy kamery w skalistych plenerach Ojcowa. Czołówka polskich aktorów sprawiła się bezbłędnie. Spośród fantastycznych ról i epizodów, moimi ulubionymi są Paszeko (Pieczka), kawaler Toledo (Kobiela) i Pedro Velazquez (Holoubek). Świetnie wyczuli umowną, prześmiewczą konwencję całości...
To, co w „Rękopisie...” stawia przed odbiorcą największe wyzwanie, to finezyjnie poskręcana, szkatułkowa kompozycja. Można oczywiście, przy pewnym wysiłku, poskładać tę historię, zorientować się, co jest spiskiem Gomelezów, co snem, a co jawą. Nigdy nie będzie to jednak całość koherentna, jak również specjalnie znacząca. Gmatwanina pustych znaków, zagubienie w absurdalnym, zapętlonym labiryncie, jest zapewne przyczyną załamania prostolinijnego umysłu Alfonsa Van Wordena... Wyjściem jest chyba poddanie się tej fantazji, łowienie jej żartobliwości i tego, co mówi ponad samą fabułą o sposobie ludzkiego myślenia i o wyobraźni twórczej...
Niektórzy widzą w „Rękopisie...” najlepszy film polski. Jest on także wysoko ceniony za granicą. Ja w ocenie jestem nieco bardziej wstrzemięźliwy. Uważam go za jeden z KILKU naszych najlepszych filmów i za jeden z KILKU najlepszych filmów Hasa. I oczywiście polecam gorąco.
Jak dla mnie „Rękopis...” mógłby nigdy się nie kończyć... Z chęcią pozwoliłbym się wodzić na manowce tej magicznej rzeczywistości już zawsze. Ale „także godzina rozstania ma swoją słodycz”...